niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 7 - Ojcze chrzestny...

   Całkowicie oderwana od rzeczywistości, byłam w stanie usłyszeć tylko krzyki niezadowolenia wściekłego tłumu. Jednak pośród głosów dezaprobaty dwa były najbardziej słyszalne, mianowicie były to dwie nieludzkie monarchinie, które najbardziej chyba ucierpiały na tym, iż moja skromna duszyczka nie upadła na dno czeluści piekła, jak z pewnością to przewidywały. Musiały czuć się zdradzone, odepchnięte, całkowicie pozbawione władzy, która dla nich była taką banalną codziennością, jaką jest zaczerpnięcie powietrza do płuc. Król jednak okazał się być ponad to, sam zadecydował o swoim losie i postawił się tym dwóm, które nie robiły nic innego, jak tylko rujnowały mu życie, zapisując już dawno całą jego egzystencję na kartkach scenariusza, jakim jest istnienie, od momentu poczęcia aż do śmierci.
   Z natłoku myśli wyrwało mnie mocne szarpnięcie wystraszonego wierzchowca. Natrafiliśmy na siły zbrojne kraju, które osaczyły nas niczym głodne wilki swą ofiarę. Wycelowali broń w naszym kierunku, król nie czekając ani chwili sięgnął po swą szpadę. Mimo, iż sprawiał wrażenie słabego wcale nie zaliczał się do grupy słabeuszy. Pozory często mogą mylić i w tym przypadku tak było. Nasi oprawcy dali się im zwieść i po chwili leżeli bezbronni na ziemi. Poruszał się jak liść na wietrze, skutecznie pozbywając się napastników. Rany od szpady były w wielu przypadkach śmiertelne. Król nie miał innego wyboru, ponieważ nie stać nas było nawet na najmniejszy błąd, wszyscy stanęli przeciwko naszej dwójce.
- Więc niech zacznie się krwawy bal! - rzekł władca cały umorusany w krwi swoich dawnych żołnierzy, którzy jeszcze nie dawno oddaliby za niego życie. Teraz chcieli mu je odebrać, wydrzeć z niego ostatnie tchnienie.
     W jego oczach paliły się ogniki podniecenia i żądza posłania niewinnych dusz do jego poplecznika Lucyfera.
- Pieprzony psychopata - zwróciłam się ku niemu.
- No wiesz... Nie powiedziałem Ci wszystkiego...
- Jesteś kobietą?! - wrzasnęłam zaskoczona.
- Nie! Skąd ten pomysł?! A mniejsza z tym, przepraszam, że musiałaś to oglądać...
- Nic się nie stało, już dawno przywykłam do takiego widoku - odpowiedziałam dość nieskromnie odwracając głowę przypominając sobie najciemniejsze karty mojej historii.
- Czyli będziesz wiedziała, jak się tym posługiwać? - podał mi pięknie zdobiony najdroższymi kamieniami, pozłacany sztylet, oraz pomógł mi zejść z konia.
- Uwierz, że znalazł się on we właściwych rękach - powiedziałam przyglądając się bacznie wszystkim, nawet tym najmniejszym detalom.
   Widać było, iż jego ostrze zabrało już nie jedną duszę do świata zmarłych, mówiły o tym chociażby drobniutkie rysy na powierzchni stali. Nie byłam laikiem w dziedzinie posługiwania się sztyletem, już jako mała dziewczynka porzucona na bruk brudnych ulic, pełnych zawiści, cuchnących biedą i splamionych krwią niewinnych osób, musiałam się nauczyć sztuki przetrwania. Widok martwych ludzi w kątach ciemnych uliczek stał się dla mnie przykrą codziennością. Nie mogłam się zbytnio wychylać, już jako małe dziecko byłam śliczna, przez co zmuszona byłam ukrywać się pod ciemną peleryną. Moim jedynym przyjacielem wtedy był tylko jeden mały ostry nożyk, któremu mogłam powierzyć swoje istnienie. Mimo tego, że był trochę załamany, jego pewna nadszarpana stal dodawała mi otuchy i pewności siebie bardziej niż wielki miecz, czy broń obuchowa. Niestety, jak to w życiu bywa mój "bliski znajomy" nie był w stanie uratować mnie przed nieuniknionym losem, który ślepo prowadził do domu publicznego.
   Niemniej jednak nie mogłam sobie długo wspominać, znając niebezpieczeństwo czyhające na nas trzeba było uciekać, jak najdalej od tego miejsca, nigdy nie wiadomo, czy strażnicy ponownie nie staną do walki.
   Król niespodziewanie chwycił mnie za rękę i wszedł między uliczki bogatej, luksusowej dzielnicy. Drugą ręką trzymał wodze konia, który posłusznie dał się prowadzić. Nie wiedziałam, co się dzieje. Co takiego planował ten nietuzinkowy i skryty monarcha? Czy będzie mnie zaskakiwać na każdym kroku?
   Musiał dobrze znać swoje królestwo, bo ani chwili nie przystał, widać dokładnie wiedział, gdzie idzie, w którą uliczkę ma skręcić. W jego oczach widoczna była pewność, i domyślałam się, iż ma jakiś plan, ale nie było czasu, aby mi go przedstawić. Trzeba było działać szybko, ja się podporządkowałam, a także w jakiś sposób zaufałam. Dałam się prowadzić temu, który mnie wezwał do zamku i odmienił całkowicie moje życie. Któż mógł się spodziewać, że tak wszystko się rozwinie?
   Mijaliśmy przepiękne budynki, gdy nagle wyłonił się z nich dworek, przypominający miniaturę pałacu. Był sprytnie ukryty między domami, jakby one stanowiły jego mur obronny. Lucjusz w drodze do niego szybko mi wyjaśnij, że mieszka w nim jego daleka rodzina. Plan polegał na tym, że zostawimy konia u nich, by zmylić strażników. Najpierw skierują się tutaj, domyślając się, iż będziemy szukać schronienia w dworku, a my w tym czasie uciekniemy na koniach wziętych ze stajni, należącej do mieszkańców.
  Wzięliśmy dwa, niepozorne siwki i król wystrzelił naprzód. Ciągle nie zdradzał mi całego planu, stopniowo poznawałam jego pomysł na ucieczkę. Gnaliśmy tak, jakby gonił nas sam diabeł. Na początku myślałam, że naszym celem jest port i wypłynięjcie w morze na jedną z wysp, gdzie przez długi czas bylibyśmy bezpieczni. Ale zorientowałam się, że prowadzi nas w zupełnie innym kierunku, do miejsca, gdzie nie chciałam wracać. Do najgroźniejszej dzielnicy w całym kraju, dzielnicy nędzy, gdzie ledwo przetrwałam, jako jeszcze dziecko, tuż przed tym, jak trafiłam do burdelu.
   Z przerażeniem patrzyłam na każdy ciemny kąt, znałam je wszystkie na pamięć. Wspomnienia zaczęły mnie zasypywać, widziałam siebie między brudnymi, podniszczonymi domami. Ukrywającą się przed łotrami z baru "Złotowłosa Cloe", gdzie zmierzaliśmy. Zatrzymaliśmy się przed tą cuchnącą speluną, która była wylęgarnią najgorszych złoczyńców i najgroźniejszych przestępców. Większość z nich "odwiedzała" mnie w domu publicznym. Nigdy się od nich nie uwolniłam, i miałam po raz kolejny się z nimi spotkać.
    Król dziarsko wparował do tawerny, wywarzając drzwi i krzycząc na cały głos:
- Gnidy, wróciłem !
   Momentalnie zapadła cisza, kufle zatrzymały się w połowie drogi do pijackich ust, krzesła przestały latać, pięści bijących się zatrzymały. Wszyscy skierowali swój wzrok na monarchę, który w ogóle nie bał się tych ludzi. Był on sam jeden, nie licząc mnie i ich czterdziestu, uzborojonych po zęby, rozrośniętych i gotowych w każdej chwili do bitki. Nie bali się bólu, krwi i ran, kochali przemoc, a jedyną zwadą i przestrogą były zapewne żony...
  Ku mojemu zdziwieniu pokłonili się mu i jeden z nich wyszedł na przód i z pełną powagą rzekł:
- Nasz królu, cieszymy się, że do nas wróciłeś...po dwóch dniach nieobecności, wszystko jest gotowe na rejs. - powiedziawszy to ucałował jego dłoń, z wyraźnym w oczach szacunkiem.
  Stałam jak osłupiała, nie wiedząc, co się dzieje i jak ocenić tą sytuację. Byłam w stanie wypowiedzieć tylko dwa słowa:
- Ojcze chrzestny ?! - zaśmiałam się.
   W ułamku sekundy znalazłam się w centrum uwagi, spojrzeli na mnie z nienawiścią, niedowierzając, że mogę śmiać się z ich władcy.

niedziela, 17 stycznia 2016

Drodzy milusińscy -od Youki

   Ostatnio miałam przyjemność brać udział w sesji zdjęciowej, którą wykonała Zuzanna Golec. Jest Ona dobrą przyjaciółka Nikai, a moją bliską znajomą. Ma ona bloga na którym publikuje swoje zdjęcia , oraz niektóre dzieła literackie. Znajdziecie tam poezję i opowiadania. Jeżeli zechcieliście by obejrzeć jej wyśmienite zdjęcia to oddelegowuję was do jej magicznego bloga, pełnego cudów.
  A co do naszego bloga, to następny rozdział pojawi się wtedy, kiedy Nikai wróci z krainy szczęścia, z miejscowości "Kochasiowo" od jej Misia.
   Dam wam próbkę zdjęć z sesji jako zachętę do obejrzenia bloga Zuzi. 











Jakby link nie chciał załączyć to proszę macie tu tradycyjnym sposobem http://cisza-slow-chaos-mysli.blogspot.com/